wtorek, 9 lutego 2016

Prolog


Dawno temu była sobie pewna osoba...

Victor Campbell urodził się i wychowywał w Forestown, podobnie jak jego matka Celine Campbell z domu Lewis. Wyszła za mąż już w wieku 17 lat. Jej mężem został ojciec Victora, przedstawiciel klasy średniej o najniższym możliwym wykształceniu, które mogło by mu zapewnić najprędzej pracę w miejskim tartaku, z którego miasto czerpało wszelkie zarobki i prosperowało. Mowa tutaj o Jamesie Campbellu, znanego z umiejętności fachowego mechanika, których niestety nie rozwinął, ponieważ musiał opiekować się chorą matką. Mimo to za drobne wynagrodzenie mógł nielegalnie naprawić komuś sprzęt w swoim garażu, w którym od godziny 16:00 do 19:00 prowadził nieoficjalny warsztat.

W czasie, gdy jej mąż naprawiał samochody, Celine większość swojego czasu spędzała w domu. W każdą niedzielę odwiedzały ją koleżanki, z którymi swego czasu chodziła do klasy; Bridget Hopkins i Nelly Hayes. O dziwo po zakończeniu szkoły wciąż utrzymywały ze sobą kontakty, a po niedzielnej mszy zawsze spotykały się na herbatkę w Campbellów. Hopkins po ukończeniu szkoły wyniosła się z miasta, lecz wróciła po kilku latach jako bezdzietna wdowa. Victor nigdy nie dowiedział się co stało się z mężem Bridget. Być może dlatego, bo go nie interesowało. Za to znacznie bardziej interesującą osobą była Pani Hayes, która pracowała swego czasu w miejscowej szkole na stanowisku nauczycielki wychowania fizycznego. W przeciwieństwie do innych kobiet w swoim wieku była znacznie bardziej... żywa. Może nie była kobietą-gumą i nie robiła szpagatów co pięć kroków, jednak było w niej coś co dawało niezły zastrzyk sił witalnych nawet największym smutasom.

Sam Victor jako dziecko nie wyróżniał się zbytnio. Na jego głowie znajdowały się bujne, brązowe włosy, zawsze w nieładzie. Jego niebieskie oczy były głębokie niczym studnie, przeszywały na wylot wszystkich, którzy w nie spojrzeli. Większość wolnego czasu spędzał w domu, tak więc jego skóra od zawsze była blada jak pergamin. Victor był małomówny i nieśmiały. Uczył się w pobliskiej szkole, miał dobre wyniki w nauce i w sporcie, był lubiany przez nauczycieli i uczniów, a każdy rok szkolny kończył z wyróżnieniem. Dawał powód do dumy swoim rodzicom. Nawet panie ze sklepu nazywały go "złotym dzieckiem".

Jego życie układało się jak w bajce. 



... pełna gniewu...

Wszystko zaczęło się kilka miesięcy po tym, jak do miasta sprowadzili się Kathleenowie. 

Na pierwszy rzut oka wyglądali normalnie. Głowa rodziny, Alex Kathleen miał wykształcenie lekarza i sprowadził się do miasta wraz z rodziną, w celu założenia w Forestown ośrodka medycznego. Jego żona, Jasmine Kathleen, dawniej prowadziła dość popularną cukiernię. Kilka tygodni po przyjeździe wykupiła świecącą pustkami od lat starą, zakurzoną i rozpadającą się już na części kwiaciarnię Pani Morgan. Obydwoje byli ambitni i wytrwali w dążeniu do celu. To wywarło na mieszkańcach spore wrażenie. Wystarczył miesiąc, żeby przewrócili oni całe miasto do góry nogami i zdobyli szacunek miejscowych, nawet Pana Richardsa, który gdyby mógł, to oddał by im cały swój biznes. Colin Richards był właścicielem tartaku i najzamożniejszą osobą w mieście, nie trzeba chyba podkreślać, jak trudno było zdobyć jego uznanie. 

Mimo to było wielu, którzy byli wobec nich podejrzliwi. 

Wraz z małżeństwem do Forestown przybyła także ich córka, Margo. Wyglądem i zachowaniem przypominała żeńską wersję Victora Campbella, jednak była znacznie bardziej... władcza. Pod wzrokiem jej zielonych, hipnotyzujących oczu uginali się wszyscy uczniowie. Podobnie jak rodzice, budziła podziw. Nie należała do rozmownych, a w szkole zawsze siadała w najdalszej ławce. Nie miała wielu przyjaciół i nie chciała ich mieć. Natomiast inni mogliby się pozabijać, żeby być dla niej czymś więcej niż tylko "tym dzieciakiem co siedzi w pierwszej ławce". 

...którą ścigały demony przeszłości...

Pierwszy zniknął Marcus Richards.

Marcus był dwa lata starszy od Victora, więc dzieciak nie znał go zbyt dobrze, a nawet wcale. Z opowieści starszych kolegów wiedział, że syn Richardsa był skończonym złodupcem i zwykłym, rozpuszczonym bachorem. Jego ojciec był najbogatszym biznesmenem w Forestown, więc nikt nie dziwił się z tego faktu.

To stało się późnią wiosną, w sobotni poranek. 

Tegoroczna zima była dość sroga. Wszystkich więc ucieszyło nadejście wiosny. Na ziemi i na gałęziach drzew było widać już ostatnie pozostałości śniegu. Pierwsze kwiaty zaczęły pokazywać się na świeżo odkrytej przez śnieg ziemi. 

Marcus miał wyprowadzić na spacer psa. Rodzice nigdy nie pozwalali mu zapuszczać się w las dalej niż do rzeki Wild River, która płynęła za miastem od strony zachodniej. 

Młody Richards nigdy nie wrócił do domu. 

Szukali go przez kilka tygodni. Ściągnęli nawet helikopter, mieszkańcy Forestown zgłosili się do ochotniczej grupy poszukiwawczej. Wszystko to na marne. Nie znaleziono ani Marcusa, ani psa. Całkiem jakby po prostu wyparowali. Jednak lasu wokół miasteczka są ogromne i jeszcze kilka lat temu grasowały w nich wilki, tak więc uznano, że został dopadnięty przez dzikie zwierzęta. 

Chłopak był jedynakiem, więc był to ogromny cios dla jego rodziców. Na cmentarzu pochowano pustą trumnę, na jego pogrzebie zagościli jego koledzy z klasy. 

A to był dopiero początek.

...i która nie potrafiła sobie poradzić sama z sobą...

Następna była Rose Morgan. 

Za życia jej babcia prowadziła dość popularną kwiaciarnię na Royal Street. Po jej śmierci jej jedyna córka Angelina porzuciła rodzinny interes, aby założyć własny motel "Pod lasem". Niedługo potem zaszła w ciąże z jakimś przypadkowym gościem, który od niej uciekł i zostawił na pastwę losu.

Angelina urodziła bliźniaczki, Rose i Jenny. Dziewczynki były jej oczkami w głowie, we trójkę mieszkały na najwyższym piętrze motelu. Obie chodziły do klasy Victora.

Rose Morgan zaginęła 1,5 miesiąca po Marcusie.

Jej siostra spadła ze schodów i złamała nogę. Przykuta do łóżka Jenny dostała zwolnienie z zajęć lekcyjnych. Chcąc nie chcąc, Rose chodziła do szkoły samotnie. 

Tak więc czwartkowego, wiosennego poranka Rose Morgan wyszła z domu i nigdy więcej nie wróciła.

Ponownie poszukiwano jej tygodniami. Pisano do gazet i nadano komunikat w radiu.

I ponownie nic nie znaleziono.

Ponownie pochowano małą, pustą trumienkę.

         ...zjadana przez poczucie winy...

Najgorzej było z Andrew Turnerem.

Jego ojciec pracował jako woźny w szkole, a matka dostała posadę sekretarki w nowym ośrodku medycznym doktora Alexa Kathleena. Wcześniej pracowała na tym samym stanowisku u Richardsa, jednak zrezygnowała.

Andrew miał 11 lat i był typowym rozrabiaką. Jeździł na swoim składaku po Forestown razem ze swoimi kumplami; Peterem Hayes, najmłodszym synem Pani Hayes i niegdyś z Marcusem Richardsem. 

Tamtego dnia, w majowe, ciepłe, niedzielne popołudnie Turner miał iść z kolegami na oranżadę do sklepu Pana Portera, który mieścił się tuż obok starej kwiaciarni. Wedle zeznań sprzedawcy był w sklepie, jednak samotnie, a potem wyszedł i ruszył w stronę ronda, które mieści się w samym centrum miasteczka.

Potem już nikt go nie widział, z resztą jak zawsze. Słuch po nim zaginął.

Jednak tym razem znaleziono ciało.

Z wydłubanymi oczami, bez prawej ręki uciętej dokładnie przy ramieniu. Andrew Turner unosił się przy brzegu Wild River, nie zabrany przez wodę tylko dlatego, ponieważ jego martwe, puste ciało wplątało się w korzenie.

     ...grzeszna, odrzucona nawet przez                                          Boga...

Wybuchła panika. Wszyscy już wiedzieli. Wszyscy wiedzieli, że Richards nie został dopadnięty przez wilki. 

Dotarło do nich w jakiej są sytuacji. 

Ludzie modlili się o pomoc do Boga, policja stała na każdym kroku. Przyjechali śledczy i zaczęli wypytywać mieszkańców. 

Całe miasto było w rozsypce. Nikt nie potrafił przyjąć do siebie prawdy. Sklepy zostały zamkniętena cały dzień, można było wyczuć ponurą atmosferę panującą w tym niegdyś uroczym miasteczku. Turnerowie zabrali ciało syna, aby pochować je gdzieś w Washingtonie.

Całkiem tak, jakby mogli zabrać wraz z jego ciałem cały ten żal i szok, którego wszyscy doświadczyli. Nawet im się udało. Prawie.

                    ...żądna zemsty.

Minął rok od tamtych zdarzeń. Życie wróciło do normy, a przynajmniej na porządek dzienny. Ludzie woleli zapomnieć o trójce martwych dzieci i żyć dalej. Natomiast rodzice Victora wciąż nie wypuszczali go z domu na dłużej. Jego mama zawsze była taka troskliwa...

Było majowe popołudnie. Takie samo jak wtedy, gdy zaginął Andrew Turner. Wiał przyjemny wiaterek ze wschodu, a Porter dostał nową dostawę lodów. Czego więcej chcieć od życia?

Celine Campbell wzięła swojego syna i razem ruszyli Royal Street do sklepu Pana Portera.

Kobieta już od kilku dni czuła się gorzej, jednak nikomu o tym nie mówiła. Uznała to za zwykłe objawy starzenia się, co raczej było logiczne. Nieprawdasz?

Nagle zrobiło się jej bardzo słabo, a ostatnie co zobaczyła to niebezpiecznie szybko zbliżający się chodnik.

Mimo szybkiej akcji doktora Kathleena nie udało się jej uratować.

Stwierdzono, że miała cukrzycę, która nie leczona stała się przyczyną jej śmierci. 

Wkrótce potem James popadł w depresję i utonął w nałogu, rzucając całe prawdziwe życie i Victora do śmieci, topiąc smutki w alkoholu.

Chłopak został zabrany przez Meg, swoją ciotkę i siostrę Celiny, która ułożyła sobie życie z dala od Forestown.

Ale to dopiero początek historii.